Kama Zboralska - "Chciałbym rozumieć świat, jako pieśń o miłości". Niezwykle to romantyczne, szczególnie w dzisiejszych czasach…
Łukasz Krupski - To, że bym chciał tak go rozumieć nie oznacza, że on taki jest. Nie mam złudzeń co do tego, że jest pełen bezsensownego cierpienia, brutalnej przemocy. Nie mam też złudzeń co do natury człowieka. Ale nasze myśli, nasza wola mają znaczenie, a miłość, to znaczy dobro, które powstaje w relacji, jest światłem w tym świecie. Maksymalizacja tego dobra, które nigdy nie jest wbrew, przeciwko komukolwiek, jest sensem życia. Rozmawiamy o rzeźbie, ale to życie, właśnie wola, interpretacja rzeczywistości, myśl człowieka są fundamentem sztuki i jej pierwowzorem wtedy, kiedy powstaje dzieło sztuki. "Pieśń o miłości" jest komentarzem do rzeźby "Pieśń nad Pieśniami" i nawiązuje do dwóch wzorców kulturowych. Do najpiękniejszego erotyka w literaturze, jakim jest dla mnie "Pieśń nad pieśniami", czyli jedno z podstawowych źródeł w naszej kulturze judeochrześcijańskiej. Istnieje też piękny opis stworzenia w hinduskiej tradycji wed, który mówi o tym, że świat jest śpiewany, jest tworzony za pomocą śpiewu. Ciekawe, że w muzyce rockowej czy muzyce pop większość piosenek np. Beatlesów, Presleya, czy Queen jest o miłości, o zakochaniu, a rzeźba częściej wykorzystywana jest jako nośnik dla innych tematów. Jest tak prawdopodobnie dlatego, że przez tysiąclecia, rzeźba miała swoje funkcje wyznaczane przez mecenasów, instytucje religijne czy państwowe, które miały swoje opowieści do przekazania społeczeństwu i nie miały wiele wspólnego z zakochaniem. Myślę, że czeka mnie jeszcze wiele rzeźb o tematyce miłości, wiele rzeźb czeka na wyrzeźbienie, powstanie z nicości...
- Mówisz, że Twoje decyzje są ostateczne, są nie do cofnięcia. Dotyczy to spraw życiowych czy przede wszystkim samego procesu twórczego?
Rzeźba w kamieniu uczy tej trudnej prawdy o nieodwracalności czasu. Wiemy, że można naprawiać błędy z przeszłości, ale przeszłość jest brutalnie ostateczna i nigdy się jej nie cofnie. Mam czasem pokusę poprawiania starych rzeźb, ale staram się tego nie robić, są to w końcu ślady utrwalone w materii, ślady myśli, uczuć, których często już nie ma poza rzeźbą, w której zostały zaklęte. To jest wielka potęga rzeźby - patrzymy na posąg greckiej bogini sprzed kilku tysiącleci i możemy obejrzeć kawałek duszy autora z czasów, których już nie ma.
- Do pewnego momentu skupiłeś się na rzeźbie sakralnej. Na ile ważna jest dla Ciebie religia?
Rzeźba sakralna ma oczywiście swoje miejsce w kulturze, która nomen omen wywodzi się z kultu i właśnie tu sztuka sakralna ma swoje miejsce. Ja przy tym bardzo żałuję, że nie udaje się we współczesnym dyskursie o sztuce łączyć sztuki sakralnej ze sztuką współczesną. Jest ona często separowana w miejscach kultu. Tymczasem, mimo laicyzacji, kryzysu instytucji religijnych w Polsce i na świecie, sakrum jest dla mnie podstawowym punktem odniesienia. I to sakrum wykraczające poza ramy jedynej słusznej religii. Nie potrafię znaleźć sensu świata zamykając się na wymiar wyłącznie materialny i szukam tego sensu w obszarze duchowym, który jest także domeną sztuki. Akurat cykl "Pustych piet", które odnoszą się do tematu religijnego powstał, kiedy byłem w największej religijnej i duchowej pustce. Dzieło sztuki, zarówno, kiedy oglądam je jako odbiorca, jak i wtedy, kiedy je tworzę, ma jeszcze to potężne zastosowanie, że wytwarza rzeczywistość, której duchowo potrzebuję. Ta rzeczywistość wytworzona w obszarze sztuki ma moc ratować życie, sens życia i tak chyba było w moim przypadku. Starożytni Grecy nazywali tę funkcję "Katharsis" to znaczy oczyszczenie. Sacrum znaczy dosłownie tajemnica. Ma ona w sobie to podstawowe znaczenie, że jest nieznana. Wspomniałem o miłości jako ważnym elemencie twórczości, a to jest drugi najważniejszy. Odkrywanie, zmaganie się o kształt tajemnicy to dla mnie najważniejszy cel życia i twórczości. Niestety najczęściej jest to zmaganie pełne bólu, pustki, samotności, podobne do zmagania Syzyfa wciąż na nowo wtaczającego swój kamień po to, by za chwilę ponownie podejmować ten sam wysiłek.
- Czy suknia kupiona w Jerozolimie, którą zakładasz do pracy ma wymiar symboliczny? Czy wierzysz w jej moc?
Nie wierzę w jej moc, ale wierzę w moc opowieści. To moja osobista opowieść, moje nadawanie znaczeń przedmiotom. Można powiedzieć, że to zboczenie zawodowe, bo w końcu rzeźbienie to wytwarzanie przedmiotów i nadawanie im znaczeń. Lubię tworzyć własne, prywatne mity. Będąc w Ziemi Świętej, o ile pamiętam, na Górze Ośmiu Błogosławieństw znalazłem na ziemi prosty drewniany pierścień. Jest wielce prawdopodobne, że przyniósł go tam anioł i że była to obrączka łącząca mnie z rzeźbą, ze światem sztuki. Po którymś przegranym konkursie na pomnik wściekły rzuciłem nią o ścianę i obrączka pękła na dwoje. Ciągle czekam na dobry moment aby ją skleić. Nadawanie znaczeń ma znaczenie...
W Katedrze Warszawskiej, przy pracy nad drogą krzyżową, nie chciałem bezpośrednio, w sposób widoczny pokazywać mojego cierpienia związanego z katastrofą smoleńską, w której zginął mój Ojciec. Ale w jednej z tablic od strony wewnętrznej zamieściłem gałązkę, którą urwałem ze złamanej brzozy w miejscu katastrofy.
- Inną odsłoną były „Narodziny Wenus”, rzeźba dość erotyczna… Ziemskie życie może dawać rozkosz, radość, a czyż nie powinniśmy myśleć przede wszystkim o sprawach ostatecznych?
To jest jedno z największych nieporozumień kultury zachodniej. Oddzielenie ducha i ciała. Ta separacja jest bardzo widoczna w kulturze chrześcijańskiej, ale ma starsze źródła. Św. Paweł Apostoł – jeden z najważniejszych interpretatorów nauczania Jezusa oraz św. Jan Ewangelista byli pod istotnym wpływem myśli greckiej. To u Platona pierwszy raz tak mocno zostaje oddzielone ciało od ducha. To już wtedy zaczyna się tragedia Erosa wypędzonego za próg sakrum. To oczywiście uproszczenie, ale nie mamy tutaj czasu na pogłębioną dyskusję. Ja się z tym wystawieniem Erosa za próg duchowości nie zgadzam i wyrażam to w swojej rzeźbie. Jeszcze mocniejszym przedstawieniem niż "Narodziny Wenus" jest "Święte ciało". To jest mój swoisty manifest w rzeźbie, próba połączenia ciała i ducha. To konkretna rzeźba, ale myślę, że taka w ogóle jest natura rzeźby, jest jedną wielką próbą połączenia tych dwóch zdających się być w sprzeczności ze sobą rzeczywistości.
- Każdą Twoją pracę otacza, metafizyczna aura duchowości. „Oświecenie” ma w sobie pękniecie wzdłuż całej postaci, nie jest ono „zwykłą” pustką. Jest tajemnicą, jest zaproszeniem do refleksji nad tym co istotne?
To jest jedna z prób ukazania tej duchowości w materii. W rzeźbie jest to największa sztuka, ponieważ rzeźba jest najbardziej materialną ze wszystkich dziedzin sztuki. Jest to bardzo trudne, bo zawiera w sobie sprzeczność - jak grudy gliny mają opowiadać, "śpiewać", jak mają wyrażać tę metafizyczną przestrzeń. Dla mnie odpowiedzią jest człowiek, którego natura wyraża właśnie tę podwójną dualistyczną rzeczywistość. I dlatego rzeźba jest trudnym, ale według mnie najbliższym człowiekowi medium mogącym służyć tej refleksji, zadawaniu pytań o swoją naturę.
- Według buddyzmu wszystko zaczyna się od pustki, jest początkiem wszystkiego…„Katedra” też wciąga w swoje intrygujące wnętrze - dusza istnieje przed naszymi narodzinami i po naszej ziemskiej śmierci…
Tak jest w buddyzmie, hinduizmie i wielu innych tradycjach duchowości, które na przestrzeni tysiącleci wyrażały ludzką potrzebę, nasze dążenie do nadania sensu rzeczywistości, w której przyszło nam zaistnieć. Dobrą ilustracją jest tu figura Edypa, którą rzeźbiłem w Belgii. Edyp jest bohaterem greckim, symbolem najmądrzejszego z ludzi, który dowiedziawszy się o swojej prawdzie, o fatum, które dosięgnęło go, mimo że całe życie przed nim uciekał, na końcu swojej drogi sam się oślepił. Tak jak postać Fausta z dramatu Goethego, który "stanąwszy na życia szczycie" stanął tam ślepy. Podobnie Ozyrys i Thoth bogowie mitologii egipskiej, Odyn i Hodur z mitologii nordyckiej, Szaweł, znany nam bardziej jako św. Paweł Apostoł jeden z największych świętych chrześcijańskich, hinduski Dhrishtadyumna, bohater buddyjski, mistrz zen Huangbo i wiele innych. A jednak wszystkie mówią tę samą prawdę, o konieczności wglądu w siebie samego "oczami wewnętrznymi", "oczami duszy". Wiele z tych tradycji nie mogło mieć ze sobą styczności, powstały często niezależnie od siebie. Istnieje taki wymiar prawdy, która przykryta płaszczem różnych opowieści, mitów jest powszechna. Dziś, kiedy niemal wszystko można wytłumaczyć językiem nauki, miłość wzorami chemicznymi, przywiązanie człowieka do sakrum psychospołecznymi uwarunkowaniami, uważam, że potrzeba nam takiej kultury i sztuki, która przypomina poprzez nieśmiertelne kody kulturowe, o których wspomniałem przed chwilą, o tym, że człowiek i sam świat jest "głębszy" niż one same. Że "najważniejsze jest niewidoczne dla oczu" i że "są na tym świecie rzeczy, które nie śniły się naszym filozofom"...
- Według buddyzmu wabi-sabi to uczucie smutnego piękna, które może wywołać widok zmurszałej, zniszczonej ławki, rozpadającej się kolumny. Takie piękno na Ciebie działa?
A czy Wenus z Milo z utrąconymi kończynami, nie jest piękniejsza, niż kiedy stała jeszcze nowa, taka śliczna, wypolerowana w jednej z greckich świątyń? Architektura jako symbol zniszczenia i zmartwychwstania była motywem przewodnim w drodze krzyżowej, którą wyrzeźbiłem w Archikatedrze Warszawskiej. Piękno zawarte w zniszczeniu jest też genialnie wyrażone w buddyzmie w filozofii zen, którą znamy w znaku Tao. Życie i śmierć, światło i ciemność, dusza i ciało współistnieją ze sobą, wynikają z siebie, są sobie niezbędne.
- Jak poznać że czyjaś dusza jest piękna ?
To bardzo trudne pytanie i najprościej odpowiedzieć, że nie wiem. Mimo, że nad naturą duszy pochylali się najwięksi filozofowie, pisał o niej Platon, Arystoteles, św. Tomasz z Akwinu myślę, że ostatecznej odpowiedzi nie mamy możliwości uzyskać. Możemy się do niej zbliżać, ale znów mamy do czynienia z wielką tajemnicą człowieka. Wierzę, że pierwiastek duchowy jest niepodzielny i nieśmiertelny i że jest rzeczywistością pierwotniejszą niż nasze życie biologiczne. Każda dusza pierwotnie jest piękna, bo jest bytem, jest istnieniem, ale życie niszczy tę naturę. Nie chcę usprawiedliwiać zła, ale każde zło z czegoś pochodzi, wynika z doznanego zła i bywa, że w pewnym momencie dusza przestaje być piękna. Choć chcę wierzyć, że nigdy do końca...
- Zmieniają się kanony piękna, ale czy można powiedzieć, że coś jest obiektywnie piękne?
Pamiętajmy, że piękno to idea. Żyjemy w czasie, kiedy nie tylko nie ma już konsensu dotyczącego kanonów piękna w życiu oraz w sztuce. Nie tylko nie ma już zgody, co do tego, że w ogóle mogą takie obiektywne zasady dotyczące piękna zaistnieć, ale piękno w ogóle jest zakwestionowane jako wartość, którą w sztuce powinno się osiągać. Pamiętajmy też, że piękno estetyczne, ładność, przyjemność wynikająca z obcowania z podobającej się odbiorcy estetyki to jedno, ale piękno jako idea opisana jeszcze przez Platona jako wyraz, obraz, ucieleśnienie dobra to inne pojęcie. Filozofia idei Platona opowiada nam o naszej rzeczywistości jako niedoskonałym odbiciu doskonałych ideii. A więc piękno jest nieosiągalne i nie możliwe do pełnego obiektywnego wyrażenia przez człowieka, chyba, że byłby Bogiem. Ja nim nie jestem, więc obiektywnie nie potrafię go przedstawić w rzeźbie. Ale wspomnę też o filozofii Norwida, który w genialnym poemacie "Promethidion" rozważa możliwość docierania do piękna i ostatecznie wyraża je w słynnym "piękno kształtem jest miłości". Tłumacząc na Platona powiedziałbym, że piękno kształtem jest dobra i prawdy. Nawet jeśli jest to szczyt syzyfowej góry warto poświęcić swoją twórczość rzeźbiarską zmaganiu się o nią, docieraniu do niej. Być może jest to wiara głupca, ale wierzę, że warto poświęcić życie dla tej być może bezsensownej wędrówki Syzyfa.
- Podobno "piękne nie jest to, co się podoba, ale co powinno się podobać". Tylko kto o tym ma decydować?
Wskazałaś według mnie najsłabszy punkt myśli Norwida, bo to jego słowa. Współcześnie bardzo często rozwiązuje się kwestie oceny sztuki, czy innych wartości kulturowych za pomocą mechanizmów demokracji - większość decyduje o tym co piękne. I nie wiem, czy gorzej, kiedy spotyka się stu laików, czy stu ekspertów, by o tym decydować. Mam ten komfort, póki tworzę, że w moim świecie rzeźby mam absolutną "władzę sądu" estetycznego. Oczywiście jest ona ograniczana w kontakcie z zamawiającym. Ale kiedy jest mi brutalnie odbierana, jak pisze Herbert w "Potędze smaku", obracam się na pięcie i wychodzę.
- Tworzysz bardzo osobiste portrety najważniejszych dla Ciebie artystów i poetów. Rzeźbisz twarz Rodina, Michała Anioła, Miłosza, Herberta, Norwida… Inspirują swoją twórczością, ale także osobowością?
Nie tylko artystów, ale też filozofów, czy osób, które znam. Wszystkie te osoby inspirują, mają na mnie wpływ w różnych elementach twórczości. Portret jest formą spotkania. Artystów, o których wspomniałaś, mam okazję spotykać w ich twórczości, mam okazję spotykać inspirując się formalnie, czy zapożyczając wątki z ich twórczości w mojej rzeźbie. Rzeźbiąc ich przypominam sobie o tym, że jestem ogniwem większej całości, która ma ciągłość. Wyjątkową drogą spotkania jest portret. W filozofii nurtu fenomenologicznego istnieje bardzo ciekawy obszar zwany filozofią spotkania, której autorem jest Emmanuel Levinas. Jego myśl w Polsce jest lepiej znana poprzez filozofię dramatu ks. Józefa Tischnera. Levinas mówi o spotkaniu "innego" i o tym, że do spotkania dochodzi poprzez twarz "innego". To twarz (oblicze) jest, będącym na pograniczu fizyki i metafizyki, obszarem spotkania. Jest w jakimś sensie transcendentna. Znów jak mantra powtarzam, że rzeźba może mieć w sobie ogromną siłę oddziaływania. W rzeźbie portret pozwala na kilka różnych form spotkania. Mogę spotykać osoby nieżyjące, przywracać ich obecność. Rzeźba jest znakiem obecności i spotkania.
- Najbardziej poruszający jest Twój autoportret…
To bardzo trudne spotkanie i chyba całego życia nie starcza, aby w końcu do siebie dotrzeć, móc spotkać siebie. Każda rzeźba powinna być w jakimś stopniu autoportretem, spotkaniem ze sobą. Ten autoportret powstawał, kiedy byłem w bardzo trudnej sytuacji życiowej i jest śladem tamtego mnie, tamtych uczuć.
- Nie tylko poezja jest dla Ciebie źródłem uczty duchowej ale fascynuje też Ciebie filozofia. Immanuel Kant wypowiedział słynne zdanie, które wplotłeś w jedną ze swoich rzeźb: “Dwie rzeczy zadziwiają mnie najbardziej, niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie”. Jak to interpretować?
Kant wyprowadza z tego "prawa moralnego" istniejącego w człowieku dowód na istnienie absolutu. Ale tutaj akurat się z nim nie zgadzam, można kształtowanie naszego sumienia wytłumaczyć społecznymi uwarunkowaniami. W tym zdaniu, chyba najsłynniejszym z jego filozofii, można jednak wyczytać kilka prawd, z którymi się utożsamiam. Po pierwsze zdziwienie to początek nie tylko dochodzenia do prawdy w filozofii, ale dla mnie jest ono pierwszym krokiem procesu twórczego. To bardzo przybliża mnie do świata filozofii. "Niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne (rzeczywistość metafizyczna) we mnie" to rzeczywistości, o których rozmawiamy, rzeczywistości, które próbuję ze sobą spotkać w rzeźbie.
Filozofia ma dla mnie znaczenie fundamentalne w perspektywie rzeźby. Rzeźba jest rodzajem zwierciadła rzeczywistości, a zatem poznawanie rzeczywistości taką jaka ona jest, taką jaka wydaje się być, taka jaką chciałbym, aby była, jest dla mnie źródłem rzeźby. Nawiązując znów do Platona uważam, że piękno jest co prawda niezbędne prawdzie i dobru by te zaistniały, ale jest też od nich pochodne i zależne.
- Dla Ciebie sam kontakt z materią, kamieniem jest już mistycznym przeżyciem. Pewną magią, tworzysz w kawałku skały wyrwanej naturze, kilkaset milionów lat temu była ona świadkiem "rodzenia się ziemi"…Mówisz: "kamień uczy pokory". Obraz zawsze można przemalować. Proces powstawania rzeźby jest niezwykle pracochłonny, emocjonujący, wymagający wielu wyrzeczeń. Sam talent nie wystarczy, potrzebne doświadczenie, intuicja, wrażliwość i niezliczone godziny spędzone w samotni…
Jest w procesie twórczym zapisany dramat, który trudno zrozumieć z zewnątrz, ponieważ jest bardzo osobistym dramatem, a przy tym bardzo złożonym. Proces twórczy przypomina sam proces życia widziany trochę w soczewce, bardziej intensywnie. A życie to też i umieranie, jak w filozofii zen. A w chrześcijaństwie, umieranie to zmartwychwstawanie. Mam takie poczucie, nie tylko w pracy w kamieniu, że tworzenie jest "ścieraniem, spalaniem się". Że oddaję rzeźbie swoje zdrowie, swoje nerwy, najgłębsze uczucia. I rzeczywiście po takim intensywnym kilkumiesięcznym procesie jestem jak wyciśnięta pomarańcza. Jakbym coś bezpowrotnie oddał temu kawałkowi materii. Bardzo szanuję ten kawałek materii, który jest w jakimś sensie moją "siostrą". Moja biologiczna materia powstała razem z nią, razem jesteśmy dziećmi gwiazdy, nasze pierwiastki powstały w wyniku "wielkiego wybuchu". I kiedyś tę moją materię zwrócę ziemi. Najtrudniejsze jest jednak nie fizyczne, ale duchowe, psychiczne i społeczne zmaganie. Jest to zmaganie na "śmierć i życie". Pewnie znów posądzisz mnie o romantyzm, ale uwierz mi, kiedy się dotyka swoich granic, nie ma w tym nic romantycznego.
- Rzeźba jako jedyne medium sztuki pozwala na włączenie zmysłu dotyku. Dotykając myślimy o artyście, który zmagał się z materią, samym sobą. O jej niezwykłości świadczy fakt, że ten ślad ludzkiej myśli zaklętej w kamieniu być może odczyta inny człowiek. A może przeniesie w przyszłość wartości trwalsze niż ona sama? To jest Twoje marzenie?
Utrwalanie leży w naturze rzeźby rozumianej tradycyjnie. Ale dziś, w epoce "płynnej nowoczesności", jak określał ją Zygmunt Bauman, sztuka powinna wyrażać moment, nietrwałość, również ulotność wartości. Mam świadomość, że moja rzeźba związana jest z poszukiwaniem tego, co trwałe. Mam świadomość, że czasem jest to walka Don Kichota z wiatrakami. Jeśli więc pytasz, czy jest to moje marzenie, aby odkrywać w rzeźbie znaki trwalsze niż ona sama, to tak i nie. Jest moją głęboką potrzebą dzielenie się tymi odkryciami w rzeźbie z innymi, ale z tym zastrzeżeniem, że nie uważam mojej filozofii za jedyną słuszną i bardziej traktuję te rzeźby jak pytania, niż odpowiedzi. Poza tym jeśli rzeźba może nieść ze sobą jakieś dobro, utrwalać je i to utrwalać poza ramy mojego życia biologicznego, to tak to marzy mi się taka sztuka. I jest to kolejna niemal magiczna właściwość nie tylko rzeźby, ale sztuki w ogóle. Rzeźbiąc dziś samotnie rzeźbę, mogę toczyć dialog i proponować spotkanie nie tylko z tymi, których już nie ma, ale z człowiekiem przyszłości, który jeszcze nie zaistniał. Czy to nie genialne?
- Niektóre Twoje rzeźby są błękitne, według poety Johanna Goethego autora słynnej „Teorii kolorów” ta barwa daje wrażenie chłodu… przypomina nieco cień.
Jestem bardzo związany z tradycją malarstwa europejskiego. Ostatnio bardzo mocno przemawia do mnie twórczość Jerzego Nowosielskiego. Kolor jest bardzo ważnym nośnikiem przekazu artystycznego w rzeźbie, ale najczęściej jest naturalnym kolorem materii uzależnionym od bryły i naturalnego światła. Kolor dodany przeze mnie, zwłaszcza imitacja światła na powierzchni rzeźby uniezależniająca bryłę rzeźby od światła naturalnego to sztuka w sztuce, którą ciągle odkrywam. Widzę, że ten kolor wpływa na moje emocje i ma istotną rolę w "reżyserowaniu" emocjami, które chcę, aby rzeźba wywoływała, dlatego coraz bardziej ten obszar eksploruję. Błękit, jak mówisz, jest rzeczywiście trochę jak cień neutralny, ale to zależy od odcienia. Przede wszystkim jest dla mnie nośnikiem aury metafizycznej. A zatem jest to znów obszar poszukiwania niematerialnego w materialnym.
- A siebie jakim kolorem byś opisał ?
Pewnie granatem, szafirem, kolorem rozgwieżdżonego nieba. Bardziej lubię lazur, jest przyjemniejszy, ale niestety mój jest bardziej ciemny.
- Rzeźba kiedyś była o wiele bardziej doceniana i na pewno zdecydowanie bardziej popularna. Teraz przeżywa kryzys szczególnie ta przedstawiająca figurę ludzką. W przestrzeni miejskiej pojawiają się teraz obiekty, konstrukcje architektoniczne. Czyżby nie było chętnych podjąć się takim wyzwaniom?
Istnieją dziś obok siebie tradycyjni rzeźbiarze oraz ci wyrażający się za pomocą nowoczesnych środków wyrazu, obiektów ready-mades, minimalistycznych instalacji, czy nawet wpisanych dziś w obszar rzeźby performensów. Nie mam problemu z tym, że wykorzystywane są nowe środki wyrazu, że współczesny artysta poszukuje takiego języka sztuki, aby tę bardzo dziś skomplikowaną rzeczywistość, kondycję człowieka współczesnego, wyrazić. Jeśli popatrzymy z metapoziomu na rozwój stylów artystycznych na przestrzeni historii to zobaczymy, że sztuka to zwierciadło człowieka, że możemy zobaczyć, co było dla człowieka danej epoki ważne, piękne na danym etapie dziejów. I wydaje mi się, choć to właściwie ocenią dopiero z dystansu nasi "późni wnukowie", że ta sztuka współczesna, tak zróżnicowana, zdająca się bałaganem, czasem bełkotem, wrzaskiem, skandalem jest głębokim i prawdziwym odbiciem współczesności. Inną rzeczą jest to, że bardzo często, choć nie zawsze, sztuka, którą oglądam w galeriach współczesności jest po prostu słaba, łatwa i jest odgrzewaniem starych już kotletów. Rzadko spotykam, minimalistyczną rzeźbę, która dorównywałaby swoim pierwowzorom w postaci twórczości Brancusiego, rzadko robią na mnie wrażenie obiekty, które same w sobie nie mają żadnej wartości estetycznej, które 50 czy 100 lat temu podobnie przemawiały w twórczości Duchampa, czy Beuysa. I na pewno uważam za zubożenie to, że obok tych nowoczesnych środków w tych galeriach nie pokazuje się twórczości silniej nawiązującej do tradycji, również będącej wyrazem poszukiwań człowieka
w s p ó ł c z e s n e g o.
- Coraz trudniej jednoznacznie stwierdzić co jest rzeźbą. Gdzie kończą się granice, które decydują o zaakceptowaniu formy jako należącej jeszcze do tej dziedziny sztuki?
Rzeźba stała się szczególnym obszarem eksploracji swoich granic. Mamy tu problem podobny do pytania o piękno - kto dziś miałby określić "ex cathedra", gdzie leżą jej granice? Rzeźba została zepchnięta na te granice poprzez nowe media, nowe dziedziny sztuki, technologie, które przesuwają jej obszar od wewnątrz i od zewnątrz. Funkcje rzeźby, które określały jej obszar zastosowania oraz instytucje, które się nią posługiwały uległy głębokim przemianom. Na przykład rzeźba pomnikowa, której mecenasem było państwo, musiała ulec przekształceniu po tak intensywnym jej wykorzystaniu przez totalitarne Niemcy, czy komunistyczną Rosję. W Polsce widzimy ciąg dalszy kryzysu w nowych odsłonach. Nie ma możliwości, aby masowy i tragiczny poziom upamiętnień papieża Jana Pawła II albo ostatnio ofiar Katastrofy Smoleńskiej nie spowodował dalszego popadania w niszę tradycyjnych form uprawiania rzeźby.
- Czy wykorzystanie rzeźby w programie komputerowym, później wydrukowanie jej na drukarce 3d nie odbiera jej autentyczności ? A co z energią, emocjami przekazywanymi w bezpośrednim kontakcie ?
Myślę, że istotne jest tu rozumienie procesu twórczego. A jest to proces po pierwsze umysłowy i tu leży klucz. Jeśli narzędzie używane jest w procesie technicznym usprawniając pracę człowieka, poza zaawansowaniem technologicznym, nie ma różnicy między drukarką 3d, a dłutami których używali Egipcjanie 5 tysięcy lat temu. Oczywiście technologia wykonania rzeźby ma bardzo istotny wpływ na końcowy efekt, jej wyraz artystyczny, ale to od dojrzałości artysty zależy świadome posługiwanie się narzędziami tak, aby końcowy efekt pokrywał się z zamierzeniem. Jesteśmy świadkami czasu, kiedy możliwości techniczne są w stanie przekroczyć granicę ludzkiego autorstwa dzieła sztuki. Mówię oczywiście o sztucznej inteligencji, która dotyka tego kluczowego momentu aktu twórczego. Najprawdopodobniej obserwujemy właśnie największe wyzwania dla świata sztuki w całej historii kultury. Czy będziemy świadkami zastąpienia przez program graficzny artysty, świadkami przegranej człowieka w tym starciu, tak jak to było w przypadku słynnego pojedynku mistrza szachowego Kasparowa z komputerem? Cóż, proszę trzymać kciuki za artystów.
- Czym dla Ciebie jest rzeźba?
Moja rzeźba? Mną... Nie potrafię odseparować mojego życia od mojej rzeźby, choć czasem bardzo bym chciał.